Strona:Jan Siwiński - Katorżnik.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żny zuch i siłacz, co jednem uderzeniem kolana rozbił drzwi od kurytarza i ów kibel tam wyrzucił. Żołnierz na warcie stojący zrobił alarm, że Polacy się zbuntowali, zbudzono dyżurnego oficera, który wpadł z wojskiem, lecz nic nie mógł zrobić, bo my wszyscy niby to spali spokojnie o niczem nie wiedząc, a zaś drzwi owych nie mógł zamknąć, bo były potrzaskane. Tak więc owa noc zeszła Moskalom w strachu i trwodze.
Nieszczęście jednak chciało, o czem my oczywiście nie wiedzieli, że właśnie w dwa dni później, miał do nas przybyć książę namiestnik Korsakow, o którym już wspomniałem, na presmotr, czyli oględziny, czy jest wszystko w porządku po więzieniach i czy więźniowie nie mają jakich zażaleń.
Po poprzednim oczywiście raporcie naszego komendanta, że my się buntujemy, bo tam wszystko buntem się nazywa, Korsakow pyta się nas, kto to zrobił, lecz że nikt a nikt nie odpowiada, wówczas Korsakow mówi: „Daju wam czestnoje słowo na to, że — mówi — nie chcę was wszystkich ukarać, tylko winnego, a jeżeli go nie wydacie, to wszyscy będziecie karani“. Na to występuje chłop jak dąb, był to ś. p. Józef Czechowicz, Lwowianin, i powiada: „Ja, panie generale!“ Korsakow widać na to nie był przygotowany, to też jakoś zgłupiał, lecz, że w gruncie rzeczy był to godny człowiek, to też w końcu powiada: „Żeś się sam dobrowolnie przyznał, dostaniesz katałaszki 24 godzin“. I na tem się skończyło.
Tak mieląc, przemełliśmy dwa lata w owej Kliczce! Mełliśmy nie tylko dla siebie, ale i dla innych naszych braci, a nawet i dla wojska.
W polityce moskiewskiej wszystko jest przewidzianem, to też i nam nie dozwolili być długo na jednem miejscu, ale przenosili jednych tu, a innych tam, aby czasem nie zawiązały się bliższe stosunki zażyłości