Strona:Jan Siwiński - Katorżnik.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wilizowany — to możnaby go śmiało nazwać krajem mlekiem i miodem płynącym, a najlepszy dowód w tem, że my za 5 kopiejek wyżyć mogli, będąc więźniami — a cóż dopiero na wolności?
Zbyt oddaliłem się od przedmiotu mego opowiadania i poszedłem aż na stepy i tajgi — lecz czas mi już powrócić na etap i opisać starostę partyjnego. Otóż, jak to już nadmieniłem, każda partya musi mieć takiego starostę, wybranego ze swego grona. Na takiego to starostę wybiera partya zwykle największego zbrodniarza — kajdaniarza, takiego osobnika, co na całe życie jest skazany, i takiego, który ma lwią odwagę samemu nawet dyabłu napluć w oczy — który niema nic do stracenia i który już kilkakrotnie odbywał tę podróż, zna doskonale stosunki i władze — takiego robi partya starostą! Wyobraź sobie kochany czytelniku, że i my chociaż polityczni, chociaż Polacy, chociaż ucywilizowani — a jednak musieliśmy podlegać władzy takiego starosty partyjnego i nie mieliśmy prócz niego żadnej innej władzy ani opieki, gdyż taki komendant etapu nikogo nie chce znać, od nikogo żadnych zażaleń nie przyjmuje tylko od jednego starosty. W takich warunkach jeżelibyś długo pozostał, to utracisz wszelkie piękno, wszelką etykę — utracisz zmysły, utracisz czucie i — powoli, powoli staniesz się idyotą tak zwyrodniałym, jak i to całe otoczenie.
Jest prawo aresztanckie, że dla kajdaniarzy przeznaczone są tak zwane nary, czyli prycze w salach etapnych do spania. Otóż, gdyby kto inny, choćby nie wiem jak chory, śmiał na owych narach się położyć, toby pewnie dostał kajdanami w łeb; prawa albowiem tego nikomu nie wolno przekroczyć, kto niema kajdan. Myśmy prosili owego pana starostę, aby dla nas politycznych wyznaczyła partya jednę salę, abyśmy w niej sami tylko być mogli, lecz pan starosta na to nie przystał,