Strona:Jan Siwiński - Katorżnik.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słabem światełkiem lampy, tam nas pchają, tam nas tłoczą! Weszliśmy, raczej wepchnięto nas. „Tortury!“ pomyślałem sobie i zacząłem się modlić mimo woli. Była to nadzwyczaj obszerna piwnica, czyli raczej loch. W tym lochu spostrzegliśmy siedzących na ziemi brodatych szatanów, sadzą zabrukanych, z rękami zakasanemi, byli to kowale. Przed każdym leżała olbrzymia kupa kajdan: ci to oprawcy mieli nas zakuć. Na ten widok serce nam zamarło, odrętwieliśmy z niemocy, strachu i żalu, i staliśmy bezradni i oniemiali. O! słodko jest ojczyźnie się poświęcać, życie nawet utracić, ale cierpieć urągowiska, być wystawionym na szyderstwo niemocy, mieć dyby na nogach jak najpospolitszy zbrodniarz — o! do tego wszystkiego nim się zaprawisz, nim nabierzesz cynizmu i zobojętnienia — to wolałbyś się zapaść w ziemię!
Oficer, dozorujący tę egzekucyę, mówi do mnie: sadij sia; a że ja tego nie rozumiałem, przeto jakiś sołdat pchnął mnie z tyłu tak, żem się potoczył i upadł na owe sterty kajdan, owi zaś oprawcy, szatani-kowale, pochwycili mnie za nogi, obalili i traf, traf, byłem już udekorowany i ozdobiony za waleczność.
Ów oficer-satrapa począł wtedy mówić czysto po polsku:
„No żeby go teraz zobaczyła matka, lub jaka kochanka, toby się dopiero cieszyła, jak on teraz pięknie będzie wyglądał“. Ja jednak tego wszystkiego ani nie słyszałem, ani nie rozumiałem, tylko mi to potem moi współtowarzysze niedoli opowiadali.
Powrót z tych piekielnych lochów był dla nas straszny! Kajdany były krótkie, bo zaledwie na dwanaście cali długie, kroku tedy w nich nie można było zrobić; stąpało się jak kura i co chwila upadało. Ponieważ my byliśmy pierwsi wywołani owej nocy do skucia, przeto jakież deprymujące wrażenie wywarły nasze kajdany