Strona:Jan Siwiński - Katorżnik.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

środkiem stoją nary, to jest tapczany do spania, naokoło zaś przejście — korytarz. W sali, do której nas zapędzono, znajdowało się już kilkadziesiąt osób przeróżnej kategoryi: jak na targowicy spotkasz tam ludzi ze wszystkich warstw społeczeństwa i wszelkich przekonań, masz tam filozofów i lichwiarzy, milionerów i żebraków, ascetów i sceptyków, wyrobników i burszów, rycerzy i tchórzów, a nawet i szpiegów!
Wszelkie operacye tak moralne, jak i fizyczne na tych ofiarach Moskwa zwykła wykonywać w nocy. A więc w nocy cię budzą i wloką po różnych korytarzach i otchłaniach, czy to czekają cię ćwiczenia moralne, które się zwą indagacyą, czy cię mają ćwiczyć rózgami, torturami, czy zakuwać w kajdany, czy wreszcie wieszać, to wszystko dzieje się w nocy. Ponieważ w tej sali, w której ja byłem, mieściło się z górą sto osób, przeto nie mieliśmy ani jednej godziny w czasie nocy spokojnej; co chwila bowiem: trrraf, trrraf, odmykają się zamki z łoskotem, wpada oficer z żandarmami i wywołuje tego, lub owego, a biada temu, kto został wywołany w nocy! idzie on albo na tortury, albo na śmierć! To też za każdym razem na sali powstaje przerażenie i trwoga, gdyż nikt nie jest nigdy pewny życia. Taka fatalna chwila przyszła i na mnie! Około północy zamki zgrzytnęły, rygle się odsunęły, a na salę wpada oficer z żandarmami, trzymając złowrogie papiery w ręku i czyta:
„Iwan Siwińskij, sabierat’ sia!“ Wstajesz i idziesz struchlały, choć nie wiesz ani gdzie, ani poco. Wywołano nas dwudziestu. Na korytarzu mnóstwo wojska, które przy świetle latarni, błyszcząc bagnetami, złowrogo wygląda. Idziemy najpierw korytarzem, potem podwórzem, jakieś gmachy, jakieś mury mijamy, aż wreszcie stajemy przed drzwiami żelaznemi, schodami kamiennymi, wiodącymi do lochu, lochu oświetlonego