wreszcie zupełne »zżydzenie« sąsiedniego miasteczka Tarnobrzega. Autor zaznacza, że ostatecznie żydzi nie chcąc na gruncie pracować, ustąpić musieli ze wsi do miast — w przeciwnym razie napewno »zaraz po pańszczyźnie byłaby nastała gorsza jeszcze żydowszczyzna« (str. 146).
Autor, który chodził do szkoły ledwo »przez dwie zimy« opisuje to wszystko w sposób prosty i jędrny, niezamroczony nawałem modnych frazesów. Ma znakomitą pamięć, która uwiecznia ze wszystkiemi szczegółami pasmo żywota przeciętnego, zwykłego włościanina od chwili, gdy jako 6-letni pastuszek zaczął pasać bydło, aż do chwili, gdy został sędziwym wójtem »dzikowskim«. Pod piórem tego wójta w naszych oczach snuje się jak w szopce obrazek jednej przeciętnej gminy wiejskiej, jednej małej komórki wielkiego państwowego organizmu. Scena to niezwykle poważna, bo od rozwoju tej komórki zależy życie całego narodu! A rozwój to był kapitalny, wspaniały! — Sioło analfabetów, w którem były ciemne kurne chaty, bez jednej lampy i bez jednego zegara, przeobraziło się jak poczwarka w świetlanego motyla, w dzisiejszą gminę, rozkutą z kajdanów rozbiorów, gminę wolnych obywateli Rzeczypospolitej polskiej, pełną domów murowanych, z piękną szkołą, z Kółkiem Rolniczem, z nieżydowską cegielnią, z gminną rzeźnią, z kasą pożyczkową, ze strażą pożarną...
Przeciera oczy wójt dzikowski, patrzy na te dziwy, sam sobie nie wierzy, i pisze:
Strona:Jan Słomka - Pamiętniki włościanina od pańszczyzny do dni dzisiejszych.pdf/15
Wygląd
Ta strona została przepisana.
