Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pacjemt jego przyszedł do siebie, i że już nie potrzeba księdza. Nadzwyczajnej tej kuracyi dokonały nożyce, za pomocą których rozpruto bez wiedzy sprawnika podszewkę kamizelki, którą poprzednio zszyła była klucznica.
Po śniadaniu, marzałek prosił nas do ogrodu, gdzie zasiedliśmy w pięknej altanie nad szerokim dość, ale nie bardzo głębokim strumykiem, przerzynającym park i tworzącym opodal dużą sadzawkę. Gospodarz bawił nas dykteryjkami, w których nie źle naśladuje Radziwiłła Panie Kochanku, ja i Franciszek słuchaliśmy ich z nabożeństwem, podczas gdy porucznik, mocno zadąsany, przechadzał się po alejach i wkrótce znikł nam z oczu. Nagle, wpada on pomiędzy nas z wyrazem największego przerażenia w twarzy i woła:
— Uciekajcie! Ratujcie się! Pies wściekły! Franciszku leź na drabinę!
W istocie nie było rady, żaden z nas bowiem nie miał nawet laski w ręku. Salwowaliśmy się tedy obydwaj z Franciszkiem na drabinę, która stała przyparta do wysokiej jabłoni, ale marszałek daremnie usiłował pójść za naszym przykładem, a na nieszczęście, odesłał był przed chwilą kozaka, który go woził w fotelu. Tymczasem strach ma wielkie oczy i dobre nogi, marszałek zapomniał na moment o swojej podagrze, zerwał się i skoczył w potok, z za-