Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chlera.“ Nie znałem żadnego Jana Purzpichlera. Mimo to wszedłem. Powitał mię znowu jakiś nowy płatnik — spytałem go gdzie Johann?
— Gospodarz? Zaraz przyjdzie. I w istocie pojawił się w krótce, przedzierzgnięty już tym razem w ludzkiego Jana, mój ex-Johann, obecnie właściciel nie tylko restauracji i piwjarni, ale i kamienicy w której one się znajdowały. Pojawił się, znowu w ten sam nadskakujący sposób, jak gdyby jeszcze zawsze miał w pamięci owego pierwszego szóstaka, którego dostał w życiu, albo owego mopsa, od śmierci wybawionego, albo litościwą naukę, jak się pisze „śledź.“ Rozgadaliśmy się o dawnych czasach i dawnych znajomych; dowiedziałem się, że ten i ów z dawnych moich głodnych współbiesiadników z pod „Zielonego Zająca“ jest już takim a takim radcą, albo starostą i t. d. Wszystko to zajmowało mię bardzo, i gniewał mię tylko mój ex-Johann, że nie tylko niechciał siadać, ale oprócz tego, przepraszając mię ciągle, wybiegał co chwila z sali. Przy jednej takiej sposobności wyjrzałem na ulicę i spostrzegłem wyraźnie p. Purzpichlera, jak jakiegoś niezmiernie bladego i wychudzonego człowieka, któremu z pod wystających kości policzkowych śmierć patrzyła, wsadził do dorożki, otulał, i oddawał pod opiekę jednemu ze swojej służby — poczem dorożka powoli ruszyła z miejsca.