Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ spóźnimy się, już zmrok zapada! Droga niepewna...
— Ho! ho! Ja i mój Dubyna trafilibyśmy do piekła na każdą drogę!
Nie było rady; przyniesiono dwie dubeltówki i umieszczono po jednej z każdej strony sanek, poczem Dubyna zaciął konie. Odezwał się dzwonek u dyszla, a jednocześnie konie stanęły dęba, dały susa w bok i wierzgając wskoczyły między bzy i inne krzywy rosnące na podwórzu. Rozpoczęło się tarmoszenie, przeklinanie, nawoływanie, które jeszcze bardzej rozsierdziło nieposłuszne szkapy i jeszcze bardziej opóźniło wyjazd. Nakoniec, na wniosek Dubyny odpięto dzwonek, którego konie znosić nie mogły i ruszyliśmy z jaru, w którym leżały Zaklęsłowice, w górę przez las, ku owemu gościńcowi, o którym już mówiłem przy sposobności wyjazdu mojego z Bałabanowa. Drogi do gościńca było pół mili, która się nie liczyła, następnie gościńcem, w prawo, dwie mile, które się liczyły, a ostatecznie znowu do Poduminiec w prawo poł nieliczonej mili.
Zaledwie dojechaliśmy do gościńca i skręcili w prawo, gdy Dubyna wskazując biczem, zawołał:
— A — wo!
— Szczo tam? krzyknął wuj.
— Zajac!