Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mowy być nie mogło. Szlachcic zamożny nie miał nic innego do czynienia, jak tylko bawić się jak najlepiej za swoje pieniądze. Mógł także po cichu bawić się w literata, byle nie po nad poziom Gazety Lwowskiej, szperać w aktach grodzkich i w bibjotekach, robić obserwacje astronomiczne, albo nakoniec spiskować, ale snać p. Jeżyński nie miał talentu lub gustu w żadnym z tych kierunków, i ztąd pochodzi apodyktyczny sąd doktora.
— Jakaż to jest rada? — odparł p. Maciej, przerażony groźbą.
— Oto; wiosna na niebie i na ziemi, drogi wyschły. Każ pan zaprządz czwórkę w poręcz do koczobryka, trójkę do furgonu, zabieraj pan Józia i Elżusię, i dwoje ze służby, jedź pan jak najdalej, powoli, rzemiennym dyszlem, i nie wracaj aż w jesieni, nim się słota zacznie.
— Doktorze — zawołał p. Maciej przerażony — ależ te popasy, te noclegi, a mój reumatyzm!
— Daj pan katu swój reumatyzm, mówiłem już raz, że więcej o nim słyszeć nie chcę. Popasy, noclegi! Człowiek, który ma pełno przyjaciół, znajomych i krewnych w Galicji, w Królestwie, na Litwie, na Polesiu na Wołyniu i Podolu, kłopoce się noclegami i popasami!
— Ba... prawda! To mi nie przyszło na myśl! Sądziłem, że namawiasz mię doktorze