Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ X.

Hermina odpowiedziała mi odwrotną pocztą („mit umgehender Post“, niech mi czytelnicy „z zakordonu“ przebaczą ten germanizm!) na list, w którym wyłuszczałem jej obszernie, dlaczego, zamiast dążyć do urzeczywistnienia pierwotnego mojego, ściśle pedagogicznego ideału pozycyi socyalnej, puściłem się raczej na nieznane mi wody i postanowiłem bądźcobądź, zdobyć sobie jakieś stanowisko bardziej zbliżone do „rycerskich i rolnych“ wyobrażeń, wśród których wychowała się Elsia. Najwyrozumialszy i najbardziej ludzki ze wszystkich filozofów nie zdołałby był zidentyfikować się ze mną, i uwzględnić mój stan umysłowy tak zupełnie, jak to potrafiła Hermina. O świetnościach owych, do których drogę otwierały mi studya techniczne, miała ona wprawdzie pojęcia równie niejasne i nieokreślone, jak ja, ale wierzyła najprzód wraz z O. Makarym, że w każdym kierunku, przy moich „zdolnościach“, mogę mieć szalone powodzenie, a powtóre, magiczny wyraz „technik“ miał podówczas jeszcze zawsze takie znaczenie, jakie miewają zazwyczaj rzeczy nowe a niezbadane. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że „technik“ w kraju nieposiadającym przemysłu znaczy tyle, co Liszt bez fortepianu rzucony na odludną wyspę, albo tyle, co kiesa złota Wśród piasków Sahary, dla ludzi, łaknących wody; każdy wyobrażał sobie, że byle młody człowiek wiedział i umiał to, coby mu zapewniało egzystencyę w Ameryce lub w Anglii, to już i błoto podolskie będzie dla niego tem, czem złotodajna żyła jest dla osadnika w Kalifornii albo w Australii. To też Hermina pełną była otuchy co do mojej przyszłości, a o Elsi nie wątpiła ani na chwilę. Skoro wyrozumiała z mojego listu, że panna Starowolska ma ku mnie pewną sympatyę, było to dla niej rzeczą jasną i niezawodną, iż ta młoda osoba uschnie raczej jak listek, czekający na rosę poranną w dniach kanikuły, aniżeliby miała sprzeniewierzyć