Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiego obszernie przed kochanym czytelnikiem i jestem pewny, że spowiedź moja musiała nieraz wywołać uśmiech na jego twarzy, skoro ja sam bez uśmiechu niejednego szczegółu przypomnieć sobie nie mogę. Hermina nie zaśmiała się ani razu, brała ona na seryo, cokolwiek mówiłem, i słuchała mię ze współczuciem siostry.
— Opisz-że mi dokładniej pannę Elwirę, Mundziu. Czy bardzo piękna?
— O, piękna bardzo, choć... nie tak piękna, jak Hermina...
— Jesteś uwolniony od komplimentów i od porównań. Jakie ma oczy?
— Oczy... hm, raczej niezdecydowanego koloru. Czasem wydają się jasne, jak woda, głębokie i tajemnicze, czasem stają się ciemniejsze i nabierają więcej znaczenia i wyrazu...
— Wszak mówisz, że są głębokie i tajemnicze jak woda, gdy się do niej zbliżają kolorem, jakiegoż nabierają wyrazu, gdy się zdają ciemniejszemi?
— Nabierają wyrazu... wyraźniejszego.
— A, rozumiem cię teraz, kiedy jej oczy wydają się jasnemi, to nie wiesz dokładnie, co w nich czytasz, wtenczas zaś, kiedy zciemnieją...
— Tak, kiedy zciemnieją...
— No i cóż, kiedy zciemnieją? — I psotnica zajrzała mi głęboko w duszę swojemi dużemi oczami, które zawsze były jednej i tej samej barwy. — Cóż czytasz w jej oczach, kiedy zciemnieją? — dodała uporczywie.
Pocałowałem ją w rękę, zarumieniłem się i głosem, w którym czuć było stłumiony wybuch płaczu, szepnąłem:
— Że mię kocha!
— I sądzę, że powinna cię kochać! — Hermina i O. Makary snać podzielali o mnie jedno zdanie, że byłem najdoskonalszą w moim rodzaju istotą pod słońcem, i że wszyscy powinni mię byli kochać. A jednak, co do Elwiry, jakaś wrodzona szczypta zdrowego rozsądku szeptała mi, że zdanie to było mylnem. Nim zdołałem wypowiedzieć, co my-