Strona:Jan Kasprowicz - Obraz poezji angielskiej T. 4.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Naprzeciw wrzących pochodni wulkanów;
Światu została jedynie nadzieja,
Zmieszana z trwogą. Podpalono lasy,
I te z godziny na godzinę z hukiem
O ziem padały: waląc z strasznym się łoskotem,
Walące kłody, trawiły się, trzeszcząc,
I wreszcie gasły. Mrok pochłonął wszystko.
Ogniem rozpaczy ogarnięte czoła
Niesamowity przedstawiały widok:
W łyskach majaczą się ludzie; z nich jedni,
Zakrywszy oczy, płakali, zaś drudzy,
Brody podparłszy kułakiem, ginęli
Z śmiechu; znów inni, pędząc w wszystkie strony
Znosili żertwie na stos całopalny.
I ze szaleńczym niepokojem oczy
Zwracali k’niebu, czarnemu kirowi
Zmarłego świata; znowu inni wyjąc,
Klnąc i zgrzytając, tarzali się w prochu.
Dzikie zaś ptactwo, przypadłszy do ziemi,
Z bezużytecznem mocuje się skrzydłem.

Najdrapieżniejsze jawią się zwierzęta,
Trwoga je widać, oswoiła; żmije
Pełzną ku ludziom z sykiem, lecz bez żądeł,
A ci je biją na pokarm. I wojna,
Zmilkłszy na chwilę, wybuchła na nowo.
Krwią okupione jadło spożywano —
Każdy z osobna chował się na boku —,
W posępnej dławiąc się trosce. Z miłości
Nic nie zostało: na ziemi li jedna
Myśl ogarnęła wszystkich — myśl o śmierci
Nieuniknionej i niesławnej. Wszystkie
Wnętrzności szarpał głód; ludzie ginęli,