Przejdź do zawartości

Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

senator Finkelbaum, zręczny a zrównoważony jak zawsze, pośpieszył zwrócić rozmowę na inne tory, uspakajając ogólne podniecenie.
— Z tego co wiemy o jednolitej organizacji i sprężystem funkcjonowaniu machiny państwowej najświątobliwszego Proroka, wynika jasno, że nasze zadanie ogranicza się do niewielu dni! — podjął na nowo przerwaną materję. — Nim przybędzie do nas Najświętszy, winniśmy utrzymać lud w karbach, nie dopuszczając do konfliktu i nie dając do skarg powodu.
— Rada praktyczna, a wykonanie jej pójdzie jak po maśle! — szydził dalej niepoprawny garbus. — Radiofonografy przestały, zdaje się, u panów pełnić swą powinność! Mój działa i wiem, że w Warszawie i Łodzi wybuchły bunty, że w Dąbrowie robotnicy pozabijali swych dozorców, a z Oświęcimia idą ławą na Kraków i przed wieczorem tu będą! Oczywiście jednak wszystko idzie jak z płatka!
Zebrani popatrzyli na siebie, blednąc z przerażenia.
— Czy... czy to prawda? — zagadnął Roztockiego Kwaśniewski, który wzruszonym będąc, zwykł się jąkać.
Gospodarz domu zamienił spojrzenie z Finkelbaumem, potem zaś rozwiódł bezradnie rękami.
— Istotnie położenie jest trudne, żeby nie powiedzieć groźne! — zaczął. — Ale mamy dostateczną ilość milicji...