Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XV.
Płonąca chata.

Filip i Cecylia sądzili początkowo, że to sam człowiek-zwierzę wrócił z swojej wyprawy i zawrzasnął tak przed drzwiami chaty. A to zawyła sama burza.
Wyczerpana burza uspokoiła się. W ciszy, która teraz nastąpiła, Filip i Cecylia, widząc, że przestrach był przedwczesny, przytuliła twarz do twarzy swojego przyjaciela i wybuchnęła śmiechem.
— Tak, to była burza, — szepnął Filip. — Nigdy nie słyszałem podobnych głosów. Przewyższa to wszystkie najbardziej zdumiewające wrażenia mojej przeszłości. Nawet wilki oszalały. I ty się bałaś... Zapalmy świece Brama, dobrze?
Poszli razem, trzymając się za ręce, ku świecom z tłuszczu niedźwiedziego, sporządzonych przez Brama. Cecylia wzięła dwie i podała je Filipowi, który je zapalił.
Lśniący ich płomień zabłysnął w oczach Cecylii, jak w zwierciadle. Widząc te wilgotne źrenice, zdradzające teraz niejedną rzecz, Filip chciał na nowo chwycić młodą dziewczynę w objęcia i uścisnąć ją gorąco. Ją i świece.
Ale Cecylia odwróciła się już i zbliżyła się do stołu, postawiwszy na nim obie świece. Filip jął dalej grzebać