Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

licja widziała w nim bardzo niebezpiecznego mordercę, który grasował po całym Northlandzie. Myślała tylko o tym, by go schwytać, a ów szczęśliwy człowiek, któryby go uwięził żywego lub umarłego, mógł być pewnym awansu i mianowania w stopniu sierżanta. Ta ambicja i nadzieja powodzenia zapaliły niejedno dzielne serce aż do chwili, gdy ogólnie sądzono, że Bram nie żyje.
Filip rozprawiał często z swoimi kolegami o mniejszej lub większej inteligencji i złośliwości Brama, a pobłażliwość jego w kwestii wyklętego zbrodniarza nie przekonała nikogo.
Nie była to tylko chęć zdobycia stopnia sierżanta, która go w tej chwili gnała ku granicy Barrenu. Służba jego w policji kończyła się niebawem i miał inne plany na przyszłość. Działała w nim inna siła wewnętrzna.
Od chwili, gdy trzymał w ręce warkocz ze złotych włosów, przenikała go ciekawość, budziły się w nim nowe uczucia, których początkowo nie mógł zrozumieć, a których nie zdradził wczoraj Piotrowi Breault. Myśli te nabierały teraz kształtów. Nie był teraz myśliwym, który poluje na ludzi, zimnym kombinatorem, czyhającym na śmierć i życie innego człowieka. Nie zapomniał o tym, że obowiązkiem jego jest schwytać Brama i przywieźć go jako więźnia do Kwatery Głównej, i gotów był to wypełnić, chyba że... Złote sidła były tym nieznanym, które wchodziło teraz na drogę jego postępowania. Sprawy przestały być teraz takie proste.
Chwilami myślał, że to on je może komplikował, z przyjemności, czy też przez swoją imaginację. Owe włosy mógł Bram zdobyć tysiącznymi sposobami. Czy owe rzekome sidła nie były poprostu czymś w rodziaju amuletu, który Bram nosił od wielu lat, talizmanem, chroniącym go od choroby i diabła, stosownie do jego zabobonnej duszy?