Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jestem zabobonny, non, non, non! Nie jestem zabobonny...
Twarz jego przybierała wyraz coraz większego zakłopotania, a głos jego gmatwał się jeszcze bardziej.
— Ale, cóż pan chce, o Bramie i jego wilkach opowiadają tak oszałamiające historie. Mówią, że sprzedał swoją duszę diabłu, wzamian za to może latać w powietrzu kiedy chce i zmieniać się w wilka. Niektórzy słyszeli, jak śpiewał „Chanson du Voyageur“ (Pieśń podróżnika), na całe gardło, przy akompaniamencie ujadania swojej sfory. Słyszałem to wprost od świadków. Spotkałem raz całe plemię indyjskie, które odprawiało różne zaklęcia, ponieważ zobaczyło Brama, otoczonego wilkami, jak budował sobie zaczarowany dom wśród śniegu, ciskającego błyskawice i grzmoty. W takim razie nie jest dziwne, że poluje na króliki zapomocą sideł sporządzonych z włosów kobiety.
— Tym mniej więc dziwne, — odparł Filip, — że zmienia czarne włosy na włosy koloru słońca!
— Czy to wszystko prawda, co mówią? Któż wie?
Piotr wykręcał swój język w ustach, jak gdyby połknął kawałek dławiącego go chleba. Filip widział, jak przez chwilę zmagał się z sobą i wałczył przeciw starym, drzemiącym w nim przesądom, które zapaliły się nagle jak szczypta prochu. Ale potem zacisnął zęby, wyprostował się i odrzucił w tył głowę:
— Są to bajeczki do snu, mój panie! — rzekł pokonując drżenie swojego głosu. — Oto dlaczego pokazałem panu te sidła. Bram Johnson nie umarł. Żyje. A z nim jest kobieta, chyba, że...
— Tak, chyba że...
I ta sama myśl, która ich raz już nawiedziła, zabłysła ponownie w ich spojrzeniu, zanim odważyli się ją wypowiedzieć.