Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XXI.
Blake staje się rozmowny.

Na ów krzyk Filip i Cecylia jęli nadsłuchiwać.
Rozległ się on na nowo i brzmiał inaczej niż poprzedni:
Ma-too-ee!
Jest to przeciągły okrzyk Eskimosów, podawany swoim towarzyszom. Ów skierowany był bez wątpienia do człowieka z chaty.
Podczas gdy Filip obserwował śnieg i badał wzrokiem drzewa i krzaki, Cecylia wróciła do chaty. Człowiek, którego ogłuszyła kijem, począł się poruszać. Przywołała Filipa, który posłał ją, aby go pilnowała i postanowił zabezpieczyć się przed swym więźniem.
Skórzaną linewką, którą zabrał jednemu z poległych Eskimosów, związał mu ręce i nogi. Kiedy zajęty był tą czynnością, snop światła padł na twarz i piersi skrępowanego olbrzyma, którego odzienie podarło się w czasie walki. Czerwonawy, wytatuowany obraz, wyryty na piersiach olbrzyma, zwrócił uwagę Filipa.
Przedstawiał on rekina z olbrzymimi rozdziawionymi szczękami, walczącego z harpunem, który go przeszył na wskróś i od którego usiłował się uwolnić. W dole wyryte były nieco zatarte litery, tworzące nazwisko. Filip odczytał je: „B-L-A-K-E“. Inicjał G. oznaczał imię.