Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stracił równowagę, upadłszy wprost w ramiona swojego wroga. Prawie natychmiast uczuł, że chwyta go za gardło jakaś ręka żelazna, która usiłuje go udusić.
Jedną ręką chwycił kurczowo drugą rękę swojego przeciwnika, aby ją ubezwładnić, a wolną pięścią jął zadawać razy w szyję i szczęki olbrzyma, który nie czuł zupełnie nic. Wtedy podstawił mu nogę i obaj zwalili się ponownie na podłogę. Ani jeden ani drugi nie zauważył Cecylii, która stała z szeroko rozwartymi oczyma w drzwiach chaty, patrząc na nich z przerażeniem.
Zatoczyli się niemal pod jej nogi. Zobaczyła zsiniałą i pokrwawioną twarz olbrzyma, masakrowaną pięściami Filipa, który bił i bił bez ustanku. Zobaczyła również obie kosmate ręce człowieka, czerwone od własnej krwi, duszące teraz Filipa za gardło.
Krzyknęła i fioletowy lazur jej oczu rozpłomienił się ponurym ogniem walki.
Jak strzała skoczyła ku grubemu kijowi, opartemu o jedną z przegród chaty. Filip ujrzał jej bladą twarz, obramowaną złotem, za kolosem, który go dusił i razy, jakie spadały na jego pochylony kark. Uścisk rozluźnił się momentalnie i ogłuszony nieznajomy stracił przytomność.
Filip zerwał się na nogi i rozwarłszy szeroko ramiona uścisnął z głośnym śmiechem zadyszaną łkającą Cecylię.
Tymczasem nieznajomy człowiek był przez chwilę przedmiotem zupełnej obojętności. Jeśli nie umarł nie mógł już być szkodliwy. Na pół zadławiony Filip jął oddychać pełnymi piersiami, czerpiąc świeże powietrze. Potem przymrużył oczy, chcąc przeniknąć półmrok chaty.
Nie mógł się powstrzymać od krzyku radości, ujrzawszy strzelbę, opartą o ognisko z ułożonych i ziemią spojonych kamieni! Dokoła strzelby zwieszał się pas