Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Filip dał Cecylii do zrozumienia, że inni wrogowie są na ich tropie i że należy natychmiast ruszyć w drogę.
Przywiązał więc do pasa jeden z trzech woreczków, potem zabrał swój kij, a po chwili wahania jeden z dzirytów. Nie wiedział, na co mu się przyda owa broń. Broń ta, śmiercionośna na sto kroków w ręce Kogmolloka, była nieużyteczna w rękach laika, nie umiejącego jej używać. Z drugiej strony była za słaba, aby jej można było użyć do walki wręcz. Mimo to Cecylia poszła za jego przykładem i wzięła drugi dziryt, gotowa walczyć w najbliższym starciu, u boku swojego obrońcy. Wzięli się więc za ręce i ruszyli przez las.
Małe stopy Cecylii, odziane w zbyt szerokie trzewiki, pozostawiały w śniegu długie ślady. Kroczyła naprzód z trudem. Filip usiłował odszukać dawny ślad, pozostawiony przez Brama i przez niego, poznać po pewnych szczegółach miejsca, które przebył. Zatrzymywał się od czasu do czasu i nadsłuchiwał, czy ktoś z tyłu nie nadchodzi.
Wpadli nagle na świeże ślady, pozostawione na śniegu przez człowieka, który przecinał ich drogę pod kątem prostym. Filip nachylił się, aby je zbadać i nie mógł powstrzymać się od krzyku. Ślady pochodziły od bucików do nart.
Eskimosi nie używają takich bucików. Był to więc ślad nogi białego człowieka! Stwierdził równocześnie rzecz drugą. Ślady stóp nieznajomego pochodzenia były olbrzymie. On sam nie mógł ich zakryć w zupełności.
— Jeszcze nie urodzili się Eskimosi, którzyby zdołali pozostawić taki ślad, — zawołał. — Tylko Bram lub nieznajomy jakiś człowiek biały mógł pozostawić ów ślad.
Filip był tym do tego stopnia poruszony, że Cecylia nachyliła się również ku ziemi.