Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Owinął ją niemal brutalnie, omal jej nie zadusiwszy. Ich obopólne łkania zmieszały się z sobą wśród mroźnego dnia. I gdy tak leżeli przytuleni do siebie, nadsłuchiwali równocześnie oboje.
Z dala rozległ się ostry i dziki okrzyk wojenny Kogmolloków. Było to wezwanie, rzucone trzem zakapturzonym, którzy napadli na Filipa, domagające się odpowiedzi.
Doleciał on z zachodu, z odległości mili, a powtórzył go drugi okrzyk ze wschodu. Filip przytulił twarz do twarzy Cecylii. Serce jego szeptało modlitwę, bo wiedzał, że bitwa dopiero się zaczęła.