Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zupełnie. Ręka jego natknęła się na bose jej nogi. Cecylia drgnęła, potem zaczęła się śmiać. Przekonał się, że były ciepłe, owinął je zapobiegliwie, nim ruszył w dalszą drogę.
Po trzech przystankach spotkał grupkę jodeł, których rozłożyste gałęzie nie dopuszczały śniegu na ziemię. Złamał kilka gałązek i sporządził z nich gniazdo dla Cecylii. Ułożył ją tam i razem czekali dnia. Wytężali słuch wśród ciszy, bacząc, czy do uszu ich nie dolatuje jakiś szmer. Posłyszeli dalekie echo żałosnego wycia jednego z wilków Brama, potem dwukrotnie echo głosu ludzkiego. Ręka Cecylii ścisnęła po raz drugi rękę Filipa, jak gdyby chcąc go uwiadomić, że słyszy również.
Odpocząwszy trochę, gdy nie zagrażało żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo, Filip pozostawił Cecylię i udał się na poszukiwania aż na kraniec lasu. W ciemnym świetle polarnej jutrzenki zobaczył, że ślad jego znikł już pod nawałnicą śnieżną, która, na szczęście nie ustawała. Gdyby chodziło o białych lub o Indian, byłby zupełnie spokojny. Ale Eskimosi posiadają doskonale rozwiniętą zdolność i bystrość w rozpoznawaniu śladów. Przez pięć miesięcy w ciągu roku muszą tropić pod podwójną powłoką śniegu i nocy ślad zwierzyny, którą się karmią i której ślad rozpoznają tam, gdzie dla innych jest on niewidoczny.
Gdyby Kogmollokowie, zwabieni ogniem, wrócili natychmiast do chaty Brama, zauważyliby bez wątpienia ich ucieczkę i ścigaliby jego i Cecylię. Utajony instynkt mówił mu, że powinien mieć się na baczności, ponieważ rozegra się nowy akt dramatu. Wielka gałąź, którą zaczepił nogą, dostarczyła mu materiału na kij. Chwycił ją żarliwie.