Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Upłynęło wiele godzin w niezmąconej ciszy, tem cięższej, że nastąpiła po rozgwarze walki. Czyżby huroni pozostawili ich w spokoju? Lub może krwawa nauczka, jaką otrzymali, wystarczyła im i cofnęli się w głąb puszczy? W serca nieszczęśliwych oblężonych wstąpiła na nowo otucha i major polecił Dawidowi, aby zaśpiewał swe psalmy. Cichy, melodyjny głos nauczyciela śpiewu rozbrzmiał pod sklepieniem groty, kojąco działając na młode dziewczyny, gdy nagle mrożący krew w żyłach okrzyk bojowy huronów przeszył powietrze.
— Jesteśmy zgubieni! — wykrzyknęła Kora. — Dzicy nadchodzą.
Niebawem usłyszano nadchodzących indjan, którzy bardzo starannie przeszukali całą wyspę, miotając przekleństwa. Spotkało ich bowiem wielkie rozczarowanie; nie znaleźli tego, co znaleźć pragnęli. W pewnej atoli chwili rozległ się okrzyk radosny: „Długa strzelba! Długa strzelba!“ — Huroni znaleźli strzelbę Sokolego Oka, która tak długo była dla nich postrachem. Po niejakim czasie wszystko zacichło. Major odetchnął, będąc pewny, że najgorsze niebezpieczeństwo narazie minęło. Zwracając się do Kory, rzekł do niej szeptem:
— Jesteśmy uratowani. Chwałaż Bogu Najwyższemu!
Nagle przy wejściu do jaskini dał się słyszeć szelest, pęczek trawy, którym utkana była szczelina. upadł na ziemię i w otworze ukazała się ponura, dzika,