Przejdź do zawartości

Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dopóki na wschodniej części nieba nie ukazał się jasny szlak, zwiastujący narodziny nowego dnia. Dopiero wówczas strzelec uczynił pierwszy ruch. Pełznąc po kamieniach zbliżył się do majora i, budząc go ze snu, szepnął:
— Czas wstawać. Niech pan obudzi damy i przygotuje do dalszej przeprawy. Za chwilę sprowadzę tu kanu. Proszę się śpieszyć i zachować zupełną ciszę.
Major podpełzł ku siostrom i cicho szepnął: —
— Alicjo! Koro! Czas wstawać. Musimy stąd wyruszyć.
Dziewczęta zerwały się przerażone, bowiem jeszcze ostatnie słowo majora nie przebrzmiało, gdy z nad rzeki dało się słyszeć przeraźliwe wycie, od którego krew krzepła w żyłach i które wytrąciło z równowagi nawet młodego oficera. Przez chwil kilka zdawało się, że cała puszcza pełna jest szatanów. Dawid zerwał się wystraszony, zatykając sobie wraźliwe uszy. Zaledwie długa jego postać ukazała się ponad krzewami, gdy rozległa się salwa tuzina karabinów. Dawid zachwiał się i upadł. Mingowie powitali ten sukces ogłuszającym wrzaskiem triumfu, na który obaj mohikanie odpowiedzieli okrzykiem wojennym. Podczas gdy obie strony wymieniały między sobą strzały, major zaciągnął nieprzytomnego Gamuta w bezpieczne miejsce, w którem znajdowały się już obie panny. Kanonada nie uczyniła nikomu krzywdy, ani na wyspie ani na brzegu rzeki, ale