Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wodne skały, wiry i pnie drzew porwane prądem. Słychać było dziki łoskot wodospadu, wzmagający się coraz bardziej. Kanu zbliżało się do wielkiego wiru wodnego. Na rozkaz strzelca wszyscy musieli skupić się na przedzie łodzi, podczas gdy on sam, stojąc na drugim końcu łodzi, ręką pewną i śmiałą prowadził ją przez miejsce niebezpieczne. Po chwili kanu znalazło się w spienionym wirze, który z szybkością strzały zataczał niespodziewany łuk i zdawał się spadać w przepaść. Woda bulgotała i szumiała ponuro; w przeciągu kilku minut przerażone dziewczęta wyczekiwały, że lada chwila straszliwy żywioł pochłonie je na zawsze. Ale niebezpieczeństwo minęło. Bez jakiejkolwiek przeszkody dotarło kanu do spokojnych fal i niebawem przystanęło przy płaskich skałach, które okazały się częścią malutkiej wysepki, położonej pośrodku rzeki. Na rozkaz strzelca wszyscy pasażerowie opuścili łódkę i wylądowali na wysepce.
— Muszę się wrócić, aby przywieźć mohikanów — rzekł Sokole Oko. — Niedaleko stąd ukryli pod znaną nam ścianą kamienną konie, które aż do rana będą musiały stać w wodzie, i teraz czekają na łódź.
To mówiąc, znikł on w nieprzeniknionych ciemnościach, panujących nad falami rzeki. Z niepokojem, ale jednocześnie z radością i ufnością wyczekiwało całe towarzystwo jego powrotu. Cierpliwość podróżnych nie była wystawiona na zbyt ciężką próbę, gdyż prędzej, niż się ich spodziewano, strzelec i obaj mohikanie zjawili się na wysepce, wlokąc za sobą jelenia,