Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

był oszczędzić ten ładunek. Ale teraz poszukajmy sobie szybko jakiej kryjówki, bo ten czerwony djabeł gotów sprowadzić nam na kark całą bandę swoich przyjaciół. Nie mamy chwili do stracenia, jeśli nie chcemy, aby jutro o tej porze nasze skalpy suszyły się w namiotach wojska Montcalma.
Te spokojne słowa strzelca, którego bogate doświadczenie nie mogło ulegać najmniejszej wątpliwości, napełniły majora przerażeniem o los córek pułkownika Munro, które znajdowały się pod jego opieką. Zdawało mu się, że za każdym krzewem ukrywa się dziki, który czeka jedynie na odpowiednią chwilę, aby napaść na zbłądzonych podróżnych.
— Cóż więc mamy uczynić? — zapytał tonem zupełnej bezradności. — Na miły Bóg, nie opuszczajcie mnie, przyjaciele! Dopomóżcie uratować te kobiety, które znajdują się pod moją opieką! Zgóry przyrzekam wam nagrodę, jakiej tylko zażądacie.
Trzej mężczyźni, którzy bardzo gorliwie rozmawiali i naradzali się w narzeczu delawarów, nie zwracali uwagi na słowa majora. Widać było, że niema pomiędzy nimi jednolitego zdania, co do sposobu ratunku. Wreszcie doszli do porozumienia. Strzelec skinął kilkakrotnie głową na znak zgody i zwrócił się do oficera oraz do towarzyszącego mu nauczyciela śpiewu.
— Unkas ma rację — rzekł jakgdyby do samego siebie. — Nie możemy was pozostawić własnemu losowi, nawet gdybyśmy przez to nazawsze mieli u-