Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dążąc w kierunku jaskini, w której była ukryta Kora. Unkas, który w rozgwarze walki starał się nie spuścić z oka swego wroga, spostrzegł jego manewr i pobiegł za nim wraz z Heywardem i strzelcem. Biegiem dopadli groty i wskoczyli w wąskie przejście obok płonących chat hurońskich.
— Kora! Kora! — krzyczał Dunkan. — Odwagi! Idziemy z pomocą!
— Kora! — wykrzyknął Unkas, skoczywszy naprzód, gdyż w oddali zabieliła się suknia porwanej.
Korę uprowadzał tymczasem Magua wraz z dwoma huronami, niosąc ją tak, że w wąskiem przejściu stanowiła tarczę przed strzałami goniących. Widząc to i chcąc zyskać na szybkości, Unkas rzucił swą strzelbę, która w tej chwili zawadzała mu jedynie, a za jego przykładem poszedł Dunkan. Niestety, nieostrożność ta kosztowała ich zbyt drogo.
Magui i jego ludziom udało się dopaść drugiego wyjścia z groty i gdy prześladowcy znaleźli się znowu na otwartej przestrzeni, ujrzeli Przebiegłego Lisa jak stał nad klęczącą Korą na niewielkiej płaszczyźnie, pod którą rozwierała się głęboka przepaść.
— Dalej nie pójdę! — krzyknęła Kora. — Możesz mnie zabić, huroński łotrze, ale dalej z tobą nie pójdę.
Jeden z towarzyszących Magui dzikich chwycił nóż, chcąc ugodzić Korę, lecz Przebiegły Lis wyrwał mu go z ręki i rzucił w przepaść.
— Kobieto — zwrócił się następnie do Kory —