Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mam z sobą procę i będę jej używał, jak to czynił młodzieniec, którego imię noszę.
— Nie wiele bohaterskich czynów dokażesz tą bronią, ale jeśli gotów jesteś swym potężnym głosem wesprzeć nasz okrzyk wojenny, to chętnie zezwalam, abyś nam towarzyszył.
Dłuższą chwilę maszerował oddziałek brzegiem strumienia, którego wysokie brzegi, jak i gęste zarośla rosnące po obu jego stronach, dawały dosknałą osłonę. Ale gdy bliżono się do jeziorka bobrów, brzegi stały się gołe, gdyż przemyślne zwierzątka, które zamieszkiwały tu od setek lat ogołociły je zupełnie z drzew. Trzeba było maszerować przez otwartą przestrzeń. Sokole Oko poprowadził swoich wojowników w ten sposób, że stąpając jeden w ślady drugiego, pozostawili jedynie jeden odcinek, tak, że ktoś niewtajemniczony w podstępy wojenne indjan mógłby łatwo pomyśleć, że przeszedł tamtędy zaledwie jeden człowiek.
Nagle z gęstwiny buchnęły strzały i jeden z ludzi Sokolego Oka padł martwy ugodzony celną kulą w serce.
— Kryjcie się wojownicy i ognia! — rozkazał strzelec, dając przykład swym ludziom.
Krok za krokiem, strzelając bez przerwy, posunęli się delawarowie naprzód, prąc huronów, lecz ci szybko zorjentowali się w słabych siłach przeciwnika i po otrzymaniu posiłków zaczęli zwolna okrążać oddział Sokolego Oka. Niebezpieczeństwo osaczenia i