Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczęśliwości powrócić chce do dzieci plemienia Lenapów? — mówił cichym głosem patrjarcha.
Zgromadzeni delawarowie w skupieniu i milczeniu wysłuchiwali tych słów, myśląc, że Tamenuud rozmawia z Wielkim Duchem Manitu.
— Zdradziecki delawar drży ze strachu przed słowem Tamenunda, które usłyszy — rzekł po chwili jeden z wodzów. — Jest to pies, który wyje, gdy anglicy pokazują mu ścieżkę.
— A wy — zawołał Unkas — jesteście psami, które skowyczą, gry francuz rzuci wam gnat upolowanej zwierzyny.
Na te obraźliwe słowa kilkudziesięciu wojowników zerwało się z miejsc i noże rozbłysły w powietrzu, ale na znak dany przez Tamenunda wszyscy zacichli.
— Delawarze — rzekł czcigodny starzec — nie jesteś godzien swego plemienia. Wojownik, który opuszcza swój szczep, gdy zawisną nad nim chmury niedoli, jest podwójnym zdrajcą. Prawo Manitu jest sprawiedliwe. Dzieci moje, jeniec jest wasz. Postąpcie z nim wedle obyczaju naszego ludu.
— Spalimy go na stosie — powiedział Twarde Serce. — Uczyńcie niezbędne przygotowania.
Sokole Oko rozglądał się dokoła siebie bezradnie i niespokojnie, Heyward zaś usiłował wyrwać się z rąk trzymających go dzikich, aby przyjść z pomocą mohikaninowi. Jedynie Unkas zachował spokój i z zimną krwią spoglądał na przygotowania do tortur. Jeden