Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

majorowi, że szybki jeniec uratuje się dopadłszy lasu, lecz wkrótce zauważył, że było to prawie niemożliwe, gdyż całą wieś otoczono posterunkami.
Niby kot osaczony przez psy, pojmany biegł w wielkich susach; wspaniałym skokiem przerzucił się ponad płonącym ogniskiem, kilku z swoich prześladowców powalił na ziemię i dokonywał cudów zręczności i siły, aby tylko odzyskać swoją wolność.
Major przyglądał się tej scenie z ogromnem zainteresowaniem i dużą sympatją dla jeńca, który z bezprzykładnym męstwem walczył o swoje życie. W pewnej chwili uciekający znalazł się obok niego zmęczony pogonią; tuż za nim biegł huron z tomahawkiem podniesionym do ciosu. Niemal bezwiednie wysunął major nogę, podstawiając ją prześladowcy, który runął jak długi, dzięki czemu uciekający uniknął śmiertelnego ciosu. Jeniec dopadł do pomalowanego pala, który stał przed domem obrad. Narazie nie zagrażało mu nic, gdyż miejsce przy palu było święte i wszystkim uciekającym zgodnie z starodawną tradycją indjan, zapewniało chwilowa nietykalność. Jeniec stał ciężko dysząc, trzymając się ręką zbawczego pala. Płomień pochodni padł na jego postać i major z przerażeniem poznał Unkasa.
Odkrycie to podziałało na majora jak uderzenie pioruna. Opanowała go trwoga o życie młodzieńca i chcąc uniknąć podejrzeń, szybko odwrócił swój wzrok od niego. Istniała jeszcze iskierka nadziei na ratunek; nadszedł jakiś wojownik, który rozpędził tłum