Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ogromnych pni rozciąga się na powietrzu przedziwnie prostopadłemi liniami kolosalnych konarów. Gdzieś wysoko nad bezmiarem delikatnej szpilkowej zieleni prześwieca jasne niebo. Chmary ptasząt, zamieszkujące wpośród gałęzi, sprawują słodką wrzawę.
Przyłóż ucho do ziemi, dotykaj się rękoma odwiecznych, wielkich pni... Pragniesz jakiegoś dźwięku zwróconego do ciebie, człowieku? Aliści nadaremnie, bowiem szum cedrowego boru – nad tobą i nie zniży się do twej doli. Dumny jest bór cedrowy; mowa jego tylko do Stwórcy...
Poza tem nie uznaje nikogo...
Aż... do chwili, kiedy w tajemniczość tej świętej puszczy wśliznie się mizerna postać z toporem. Od Śródziemnego morza, od bogatych brzegów fenickich, poprzez ochronny wał przywędrowali niewolnicy króla Hirama... Przemykają się wpośród majestatycznych kolumn żywego, szumiącego kościoła.
Za chwilkę rozlegnie się pierwszy stuk...
Ale – przetrzyjmy oczy. Mocno!...
Trzeba się przechylić na siodle; patrzajmy ku dołowi. Trochę na prawo... Tam... Ponad spadem ostatnim, lecącym kędyś w głąb jaru, wznoszą się jeszcze półkręgiem niższe i wyższe góry. Jedna z nich odznaczona dosyć wyraźnie plamą ciemnej zieleni.