Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kraju. Patrzeć będę na zieleń bujną i trochę zwarzoną pierwszym chłodem jesieni, na ścianę drzewną, pełną przetykanych złotych promyków i tęsknego liści szelestu.
I mieć będę w oną rzeźwą godzinę pierwsze zjawienie idącej ku mnie śmierci.
Mojej śmierci, nie naszej.
Krótkiej śmierci, po której dusza uspokojona powróci znowu, gdzie śpiew i żal, gdzie las i pole, tchem nieodłącznym we wspólny, kwietny i zbożny, ludzki i twórczy ciąg żywota...
Rosa błyszcząca na śródleśnej polanie; odległe echa gwarów...
W około ostępy krzów zielonych, jezioro gąszczu, jezioro daleko rozlewne, górą chwiejne od szczytów drzew wystających, a dołem nieco od siwej mgiełki siwe.
Łady liście weselne pierwszą czerwienią tknięte, Kupały paprocie przyćmione nieco i rdzawe...
Rześki chłodek pociąga.
Z tajemniczych ostępów spokojna, tęskna Marzanna idzie.
Spójrz we mnie twarzą leśną, idąca śmierci moja...
Las — obiecywanie przyszłości pełne... Ziemia moja — daleka, brzemienna głębia lądu; ziemia moja — wydajna, cudowna przepaść gleby: na wiosnę co roku kwiat nie-