Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Churi“ odziewa się do mszy w oczach tego swojego ludu. Na bocznym stoliku przysposobione ubiory.
Zaczyna się nabożeństwo.
„Churi“ mówi przeważnie pocichu, natomiast stojące wedle ołtarza maleńkie i obdarte chłopaki wygłaszają coś bardzo donośnie, przeciągle, wpółśpiewnie, żałośliwie.
Czasami i ksiądz się w to miesza, a wtedy wytwarza się rodzaj chóralnego lamentu. W monotonnym rytmie wznoszą się i spadają szorstkie wyrazy miejscowego języka.
W chłopięcych rękach kołysze się kadzielnica; „churi“ ją bierze i raz po razu okadza ołtarz, a potem, obracając się twarzą, lud na kościele.
Wionęło od drzwi powiewem i jakby smugą lekkiego cienia.
Nikt z obecnych nie widział, nie wiedział, aniby mógł przypuścić, że to wniknęła, jaskółczym niepokojem wstrząsana, daleka, obca dusza.
Skrzyżowała skrzydła, uklękła; nie dojrzał jej przecie nikt.
Oto „churi“ ponownie wziął kadzielnice z chłopięcej drobnej ręki. Unosi się błękit dymu. I znów psalmodye wygłaszane rytmicznie, cokolwiek szorstko, a żałośliwie.
Modli się lud Ainety zjednoczony w swym