Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/340

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Gwiazdy migały bladem światłem.
    Ulica „Prosta“ tonęła w mroku i wielkiej cichości snu; tylko poza bramami domów, które Ananiasz mijał, odzywał się przesubtelny szept wodotrysków zdobiących wnętrze podwórza.
    W powietrzu rozchodziła się od czasu do czasu cudownie świeża woń róż.
    Ananiasz postępował powoli, rozglądając się z ostrożnością, jakgdyby szukał.
    Nareszcie zakołatał do drzwi; otworzono. Otworzono tak rychło, że snać pod dachem tym głębokiego snu dziś nie było.
    Dom należał do znanego w Damaszku żydowskiego bogaczu Judy.
    Od paru dni panowała tu troska połączona z wielkiem zdziwieniem, a to wszystko z powodu gościa, którego oczekiwano serdecznie, ale który się zjawił w takim niezwykłym stanie...
    Ananiasz progi bogacza przestępował raz pierwszy w życiu, jednakże wszedł ze spokojem i jakąś raptowną, zdumiewającą pewnością siebie.
    Spoglądając w twarz odźwiernemu, nie pytał o Szawła Tarseńczyka, jeno poprostu oznajmił, że do niego przychodzi.
    Tyle niecodziennych rzeczy przytrafiło się w dniach ostatnich, że odźwierny obcego bez wahania w dom wpuścił i nawet się nie