Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/336

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    giął je do ziemi. We wgłębieniu, kędy spoczywał Ananiasz, posłyszan szmer niespokojny.
    Śpiący podniósł się do połowy, płaszcz odrzucając i znieruchomiał.
    Po całej izbie wionęło jakowymś ogromnym tchem; potem cisza. Zda się, unicestwienie wszystkiego, rozsypka w proch przed wielkością, chwila...
    Naraz dobiegł do uszu stłumiony głos Ananiasza: „Otom ja, Panie“...
    Kobiety zrozumiały.
    Poczęły się niemo modlić.
    I znowu był moment niewysłowionej cichości, a przecież pełen nieskończonego brzmienia. I znowu głos Ananiaszów, ale tym razem jakoby pełen troski i trwogi: „Panie, słyszałem od wielu o mężu tym, jako wiele uczynił złego świętym Twym w Jeruzalem. I tu ma moc od najwyższych kapłanów wiązać wszystkich, którzy wzywają Imienia Twego... Panie!“
    Cisza.
    Serca niewiast zamarły w udręczonem oczekiwaniu.
    Wtem Ananiasz, powstawszy, owinął się w płaszcz i szedł ku drzwiom; na twarzy był spokojny.
    Stara macierz wyciągnęła ramiona:
    „Dokąd?“
    I dodała z jękiem: „Do kogo?“
    Odpowiedział, wychodząc: „Pan mówi: