Przejdź do zawartości

Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Są miejsca, po których lotne statki wasze przeminą cicho, i głucho, i ślepo, jakoby w zaklęty sen strwożone.
Tam... we mnie wiedza... o mnie.
Tam ponad głową zgiełk, ale nie mew żałośnych, jeno krzyczących w wiekuisty przestrach obłoków; tam od dołu rozwarcie czarnych wód nienazwanych i bezimienna topiel.
Z topieli w bladą noc zimną, albo w dzień martwy podobny do tej nocy, wynikające niewidziane okręty — widma... Wielkie okręty z bolesnymi żaglami, z majaczeniem mnogich postaci, rąk załamanych, skręconych ku górze ramion.
Wynikają okręty z ciężkim ładunkiem złotej, pożętej, a zawilgłej w topielisku pszenicy; z przeraźliwym ładunkiem białych postaci i pokoszonych, złocistych główek dziecięcych, z obfitością daremną zrodzonych dzieci i zrodzonego chleba.
Stoją okręty z rozpiętymi boleśnie żaglami, z księgą nieogłoszonych praw na pokładzie... Gryząca woda zalewa nieprzegryzione dotychczas karty, pisane ongi z wielką miłością i w zgromadzeniu wielkiej rady...
Uwięzion okręt, który chciał płynąć z księgą praw żywych do żywego brzegu.