Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rami przeciąga, ciemnawe wnętrze, a na wysokim dachu porosły bujnie źdźbła traw i kłosy zboża.
A wszędy przed tobą i wkoło ciebie uciszenie jakieś, niezwykłością i czekaniem brzemienne, uciszenie przedziwne i trawom, i skrawkom pola, i poruszeniom zdrętwiałych drzew.
To pieczęć blizkiej obecności mojej...
A ja, ocean, wzdycham...
Wynijdź nagle z zagięcia cichego, karłowatego gąszczu i stań przed obszarem na rozsypisku z kamieni; obejmę małość twoją nieprzemożonem olśnieniem. Niemasz nic... jeno objaw mój błękitnawy, przestrzenny, wiekuiście rozlewny i nadchodzący, a zda się, wiecznie nowy.
W świetle iskrzącem wzbieram ogromną, nieokreśloną piersią i niedobytem przez wieków ciąg — westchnieniem.
Tajemnica moja nie wyjdzie.
Tajemnica moja na głębi.
Gdzie niemasz oznaki wypoczynku, ni oznaki przemiany i miłosierdzia, ni oznaki czasu, gdzie w przeraźliwej obecności ja, — Nieobjętość, i niebjęta nade mną Ręka Boga, który mię stworzył, a nie wiem zali mię odkupi?
Są miejsca przestrzenne, ku którym nigdy żaden wasz statek lotny przybliżyć się nie ośmieli.