Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I niema rady; trzeba za osłem jechać do chwili, gdy cokolwiek łagodniejsza stromość pobrzeża dozwoli w bok uskoczyć i w następstwie wyminąć.
Czasem w przesmyku spierają się konie. Przez nieuwagę jeźdźców dopuszczone do zbytniego zbliżenia, poczynają gryźć się i kwiczeć. Słychać tu i owdzie krzyk albo klątwę. Szarpnęło się cuglami, koń na moment przysiada.
Albo znowuż, łamiąc porządek, wpada w nieswoją kolej młody Arabczyk, bokiem na podjezdku siedzący. Bosemi piętami bije wierzchowca swego, pokrzykuje zadowolony. W ręku ma długą linkę, na której za sobą drugiego konia wraz z delikwentem prowadzi.
To nowicyusz niepewny siebie — wolał w ten sposób powierzyć się opiece poganiacza.
I teraz rzeczywiście jak delikwent wygląda, obu rękami na łęku wsparty, trzęsący się w drobnym kłusie bezradnie i nieszczęśliwie.
Po upływie mniej więcej trzech godzin dojeżdża się do ruin Sebasty.
Jest to wzgórze, które ongi Izajasz nazywał „koroną pychy Efraim...“
W dziesiątym wieku przed Chrystusem Omri, król izraelski, pobudował tu miasto