Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To samo, zupełnie to samo dziś oglądać możemy. Każdy zbiornik wody w tym suchym kraju staje się centrem życia dla całej okolicy. Powtarzają się momenty, wydarzenia, widoki. Podróżny czasem przeciera oczy, zapytując sam siebie: „Czyliż to iście widzę? Czy nie sen jest na jawie o znanych z dalekiego opowiadania zamierzchłych ludziach i rzeczach?“
Owóż była jakoby szósta godzina. Siedzący u studni Jakóbowej wzrokiem ogarniał żywą zieloność wiosennych pól, przelewy wdzięcznej barwy, smugi i blaski, nabrzmiewanie pod wiatrem, który obudza leciuchne, pierwsze fale.
W prostej linii na skraju łanów srebrzył się gaj oliwny, delikatny i, zda się, smętliwy w przeciwstawieniu nagłem kolorów.
Za gajem rozłożyło się miasto Sichar.
Był „spracowany z drogi“, tak mówi o Nim Pismo. Zaiste „spracowany“. Wszystkim trudem ludzi ubogich, wędrujących pieszo w kurzawie i spiekocie, o częstym głodzie i dolęgliwem pragnieniu. Wszystkim trudem ludzi walczących, których krok każdy jest świadectwem i czynem...
„Uczniowie Jego odeszli byli do miasta, aby kupili strawy“.
Przyświecały ukośne, przedzachodnie promienie.