Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Było to jakby sprawdzenie umowy, zawartej między Panem i ludem, obrachunek w którym Jahwe przez usta Jozuego wykazał dotrzymanie obietnic swoich. Przyszłość miała zależeć od tego, czy lud dotrzyma.
Pełno tu wspomnień, owych najpierwotniejszych, pociągających prostą a wielką poezyą dziecięcego okresu ludzkości.
Oto pasterski byt koczowniczy, trwożne i zachwycone a nieustanne obcowanie z potęgami przyrody: ze złocistym świtem i sinym zmierzchem, z żarem dnia i zagadką nocy. Owiewa wiatr, przychodzący z pustyni, gada przestrzeń, najeżona łańcuchami wzgórz kamienistych, przeciąga burza gwałtowna i krzesze tam wysoko na niebie jaskrawe, okropne błyskawice.
Pada się w lęku na twarz.
Potem powoli wśród chaosu wrażeń otrzymywanych budzi się świadomość własnego istnienia. A budzi się i przejawia, jako największa z tych wszystkich tajemnica.
Człowiek pragnie zrozumieć; podźwignął głowę w najpierwszem mozolnem wysileniu. Tuż nad sobą, nieledwie w dymach pasterskiego ogniska, widzi twarz swego Boga. Widzi Go, jakim jest w stanie ujrzeć. Według miary możności swojej. Więc w rysach bardzo prostych, nadludzkich w stosunku do sto-