Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i kropliście migocą czerwone, drobne kwiaty; zaś gałęzie, w dół opadając, schylając się aż do ziemi, utworzyły zaciszną i najczarowniejszą altanę.
Słońce przepotężnie rozgrzało ten wszystek sad położony przy nędznym khanie, kamienista gleba wydaje rosnący żar; kilka młodych, wysmukłych drzew migdałowych drży leciuchno powiewnością gałązek w upalnej, znojnej ciszy.
Jeden głośniejszy szept złowić można subtelnym, czujnym słuchem: to strumień, wedle sadu płynący, mamrocze sam do siebie, bez przestanku unosi jakąś swoją wiadomość, może w znaczeniu drobną, a przecież nieskończoną...
Figi rosną na skraju tego zakątka, dość wysoko nad łożyskiem strumienia.
Nie są to już niewielkie, marne drzewiny z okolic Jeruzalemu. Ziemia tchnęła rodzącą mocą. Jeszcze nie jej najtęższy wyraz, ale już dzięki onemu tchnieniu pień się podźwignął i rozłożyły się wokrąg konary. Jest soczystość ciemno-zielonych, zębiastych, bujnych liści. Gdzie niegdzie poprzez gęstwinę przegląda błękit nieba.
Przychodzi myśl, że pod takiem pięknem drzewem figowem w podobnie złoty dzień zadumał się ongi mądry Natanael, w mniemaniu swojem samotny, lecz dostrzeżony przez Tego,