Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

schylonym nad falą przez chwilkę z powodu onej barwy przypomniała się Wisła.
Miły chłód rzeczny orzeźwił nas na mgnienie.
Pustynny obszar rozciąga się za Jordanem. Kamienista pustynia. Góry wydają się już niedalekie, aliści jeszcze parę godzin dość mozolnej wędrówki oddziela od ich podnóża.
Zanim się w drogę ruszy, nastaje króciutki, dziwny moment.
Otośmy tutaj na pograniczu judzkiej ziemi. Łańcuch moabskich gór występuje plastycznie, uwypuklony w półkolu na horyzoncie. Rozróżniają się kształtów szczegóły. Naprzykład, tam za innemi i nad innemi, wysoki, królujący, nagi, okrągły szczyt.
Właśnie do tego punktu skierowują się oczy. Zatrzymały się przed nim i jakby zawisły w nagłem, wielbiącem poznaniu rzeczy.
Jest dziwne poczucie, że stamtąd, z dalekiego, królewskiego wierzchołka pada na czoło nasze w majestacie poezyi wspomnienie legendarnego czynu, w którym zaiste były monumentulne rozmiary. Bo jak mówi tradycya, oto tam w ostatniem a tragicznem spojrzeniu wyraziło się i zamknęło wielkie, epickie życie... Urok posągowej postaci Mojżesza pada na wyobraźnię naszą.
Bo oto tam góra Nebo.
Słońce poczyna prażyć. Osobliwsze, do