Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ty nie Chrystus, ni Eliasz, ani prorok? Pytam: dlaczego chrzcisz?“
Oburzenie przemogło, rozlało się jakby falą i otoczyli Chrzciciela obręczą wściekłych twarzy.
Zasię Jan milczał chwilę. Oblicze jego poczęło się dziwnie mroczyć: nie był to smutek ni gniew. Na ostrych rysach położyły się cienie niewysłowionej uroczystości i zadumy. Tak wygląda głowa człowieka, przed którym się rozwarły drzwi do niezgłębionych przestrzeni.
Jan wchodził w siebie.
Tajemnica własnego powołania otoczyła go, jak niezmierny świat...
Do onej chwili zdawało mu się, że wie... Teraz poznał, iż wiedza jego, aczkolwiek na orlich skrzydłach niesiona, dotykała zaledwo powierzchni rzeczy. We własnym duchu odkrywał niewyrażone obszary; zamroczył go dech wielkości; nawet jego... Natężył się w tem poczuciu dochodzenia do ostatecznych granic. Jakże daleko na drogach tych pozostała dotychczasowa szczęśliwość obcowania z wolą Jehowy. W zawrotnym locie opada srogość, i odłamuje się wszystek ból. Nie z odległym rozkazem odtąd obcować mu dano: pewność niewysłowionej blizkości zalewa wszystkie władze. Szczęście jest tylko słabym dźwiękiem. Staje się coś jedynego: szczyt