Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wówczas ośmielili się i natarli: „Cóż tedy? jesteś Eliasz?“
Zaprzeczył znów: „Nie jestem“.
Popatrzeli po sobie, ostatnia próba: „Jesteś przecie prorokiem?“
Był widocznie zmęczony godzinami mówienia, bowiem odrzekł najkrócej jednym wyrazem: „Nie“.
Zawrzało. Zrywała się ciekawość pospołu z głuchym gniewem; kilkanaście rąk wyciągniętych trzęsło się na powietrzu.
Gdy się tłoczyli, powstał. Odchodził na skraj lasu.
Pobiegli za nim z okrzykiem, że wreszcie wyjawić się musi, aby odnieśli sprawę kapłanom-książętom w Jerozolimie.
Podniesione ich głosy nabrzmiewały pogróżką; docierali zgiełkliwie: „Co powiadasz ty sam o sobie?“
Przystanął. Gęstwina kończyła się w tem miejscu kępami drobnych krzów, otwarło się przestworze lekko falistej, spieczonej w słońcu ziemi.
I dał im tę odpowiedź, od której powiało idącym w przestrzeń tchem: „Jam jest głos wołającego na puszczy: prostujcie drogę Pańską, jako mówił Izajasz prorok“.
Rozważali przez chwilę; popędy wiary mieszały się z oburzeniem; nareszcie jeden parsknął zjadliwie: „Dlaczego chrzcisz, jeżeliś