Przejdź do zawartości

Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Świeca, zapalona przed chwilą, migoce niepewnie i słabo; w starych skrzypiących ramach okno otwiera się z suchym trzaskiem. Wionął powiew świeży od ciemnej nocy.
Czerniejące zarysy ruin poczynają występować po chwili. Nie występują, a właściwiej — majaczą.
Co tu ongi żyło o pewnej godzinie już dalekiej przeszłości?
Nawałność morska.
Przelewała się żywiołowa fala — nie wzdętych wód, lecz srogich nad miarę i obudzonych wstrząśnieniem zemsty, ludzi.
A dzisiaj?
Wionął powiew od ciemnej nocy...
Idą wzdychania rytmiczne z utajonych w pomroku, a nieśmiertelnych obszarów; nieugaszony głos płaczu pełen...
I wczoraj, i dziś, i jutro, zarówno bez odpoczynku... i pokąd jeszcze wieczysty twój głos, o, morze?

Przez długie dni kwietniowe oto tak być przed tobą, jako ten, który duszą wyszedł z siebie, by — słuchać.
Długie, kwietniowe dni błękitne przeleżane bez poruszenia na złomach wysoko spiętrzonych głazów. W dotyku rąk i skroni ciepło od rozgrzanych w słońcu kamieni i wiel-