Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie złagodził surowego oblicza. Podniósł głos, zagrzmiał okrutnemi słowami:
„Nie chciejcie mówić w sobie: ojca mamy Abrahama. Albowiem wam powiadam, iż mocen jest Bóg z kamieni wzbudzić syny Abrahamowi

Twarze słuchających pobladły. Oto uderzył pocisk w najdroższy skarb narodu, w wyłączność Izraela. Zgroza zuchwałego bluźnierstwa czy też straszliwej prawdy zawisła ponad rzeszą.
Jeden z faryzeuszów postąpił, aby mówić. Był to mąż prawie stary, w pełnem świetle południa uwypuklały się jego strudzeniem zgięte plecy. Stał udwrócon od rzeszy, a twarzą ku Janowi. Może już mówił, rozwodził rękoma na powietrzu, aliści do uszu słuchaczów dobiegło tylko jakby zgrzytliwe łkanie.
Natomiast tem wyraźniej zabrzmiała po chwili odpowiedź Jana: „Boć oto już siekiera do korzenia drzew przyłożona. A przeto wszelkie drzewo, nie rodzące owocu dobrego, wycięte będzie i na ogień wrzucone.”
Trwoga przeleciała nad tłumem. Podniósł się młodzieniec smukły i wytwornej postaci; wysłannicy jerozolimscy poznali go w oka-