Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyminąwszy Betanię, droga idzie niemal bez przerwy w dół, oczywiście nie w prostej linii; skręty są bardzo częste i znaczne.
Ale przedewszystkiem cecha owej drogi to wielki smutek.
Pustka.
Wyniosłości, wśród których biegnie gościniec, są tak jałowe, że, zda się, zniweczono tutaj i starto bodaj ostatni ślad życia.
W pogodny dzień błękit nieba ogarnia jednostajną żółtawość wzgórz. W świetlisty dzień, w złotym blasku nieukojona posępność objawia się na pustyni.
Jest w pewnym punkcie, mniej więcej u połowy gościńca, gospoda.
Tradycya do tego miejsca odnosi miłosierny postępek Samarytanina.
Linje obnażonych pagórków zarysowują się twardo: rozpadliny i rozsypiska przecinają wzniesienia w sposób nagły - i smutny. Prócz wymienionej gospody nie dostrzeżesz tu siedzib żadnych; bezludzie.
Łatwo uprzytomnić sobie, że oto tutaj wpadł nieszczęśliwy podróżny pomiędzy zbójców, którzy go też, złupiwszy i rany mu zadawszy, „odeszli na poły umarłego“.
Po kilku godzinach jazdy pochyłość staje się zboczem góry; strome, ale już ostateczne zstąpienie w dół.