Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ży na parogodzinną zaledwo odległość pomiędzy Ain-Karim a Betleem.
Owoż wtargnęli siepacze.
Czy słyszymy przeraźliwy krzyk matek, nie mających się nigdy pocieszyć?
Elżbieta porwała synka na ręce. Jest wpośród domu swego, ale wie, że dom jej nie osłoni.
Poprzez odległość wieków uszu naszych dochodzi to straszne bicie zatrwożonego śmiertelnie serca.
Żołdacy już we wrotach.
Tu rozdwaja się pasmo tradycyi. Według jednego opowiadania matka ukryła dziecię za wielkim głazem, a Pan Bóg spuścił na szukających zaślepienie, że nie widzieli. Dzisiaj kamień, wrzekomo ten sam, wmurowany jest w ścianę kościołka „Nawiedzenia“.
Druga wersya, piękniejsza, ukazaje nam matkę ściganą przez siepaczy.
Wybieżała za miasto. Obu rękami przyciska do zdyszanej piersi skarb, dziecko. W szalonym pędzie miga przed oczyma naszemi ciemno-szafirowa suknia i biała osłona, odzienie, które do dziś dnia noszą niewiasty w tej okolicy.
Naprzełaj bieży nieszczęsna, przed siebie w pustkowie a góry. Dobywa ostatnich sił. Za chwilę upadnie na kamienie. A ścigający tuż...