Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wilgotny dech, bezgraniczny.
Nabrzmiała, wieczyście tęskna, nieukojona przestrzeń.
Podnieś wzrok.
Nie odwrócisz.
Wyszedł wzrok i utonął.
Wystąpiła ci dusza z piersi i zmienia się dziwnie w niepojętem przestworzu.
Kędy jest?
Nie wiesz jeszcze.

II.


I odtąd przeciągły zmierzch nad tem wszystkiem, co nie jest tobą, morze.
Dziwne bo było dla mnie w tym czasie zamglenie doznanych zdarzeń i widzianych ludzi.
Spoglądam pamięcią na długi pas wybrzeża południowej Bretanii i Wandei; pamięć nasiąkła jakoby mgiełką, przez oną dostrzegalne kształty, których wyraźniej przyjmować się nie chciało.
Bowiem wszystko topnieje jakoby w linię mglistą, skoro ty wstajesz, morze.

Jest brzeg skalisty w maleńkiej, rybackiej, zagubionej mieścinie.