Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wybuchu dnia żąda człowiek i wszystkiej twojej potęgi, morze!...

Kędyż jest, pierwszy dla mnie, dzień objawienia twego słoneczny i rozlew twój szafirowy, niedocieczony, bezkreśny?
Droga ku tobie — ścieżka biegnąca ponad krawędzią zatoki, to wyżej, to całkiem nizko i kolejno przez załomy kamieni, albo przez gąszcze krzów zielonych.
Miejscami na pochyłości rozsypują się gęsto te krze rozkwitłego janowcu.
Drobne, jaskrawo-żółte, a obfite kwiecie.
Ścieżka bieży.
Przede mną w dali, na występie zamykającym przystań, biała latarnia morska.
Oto tam, oto ztamtąd.
Ścieżka pnie się pod górę.
Wzniesienie niezbyt wysokie, trawa, dosyć bujna, szeleści.
Oto ztąd i nareszcie...
Pełnia oceanu rozkołysana w bezdennym szepcie; mgła niebieskawa, uwypuklona, zalegająca wszystką dal widzenia.
Przymknij oczy.
Odczuwasz blask na powiekach.
Słońce iskrzy się w wielkiem świetle nad olbrzymim, rytmicznym, rozpartym od westchnień ruchem; mgła otchłanna migoce.