Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na bulwarze te drzewa niedostrzegalne w ciemności, wylękłe i suchotnicze, od czasu do czasu niechwytny szept wydadzą.
A zresztą jedyny głos dochodzący...
Słysz! tam kędyś na głębi podniosło się westchnienie.
W nieokreślonej dali, na głębiach oceanu.
Westchnienie.
Chwila ciszy i słychać, jak się załamuje po falach, powstające znów i nabrzmiałe.
Idzie.
Przelewa się z fali w falę, w coraz krótszych, rozełkanych odstępach.
Szlocha.
Bezdenny smutek rozbryznął się o wybrzeże.
Powraca.
Po drobnych kamykach szmerem jakoby opadłych wielu łez.
Czem jest zatoka morska?
Bolesnym zbiornikiem wiecznego od głębin płaczu?

Ucisk nagły piersi człowieczej pospołu z tobą, wtłoczone w brzegi morze.
Słucham w ciemności, jak się wieczysty, nieukojony głos przelewa.
Ucisk niezmierny.
Wyjścia, otwarcia, ulgi!